Darmowa dostawa od 200zł
Recenzja #2 LL Cool J - Phenomonon 0
#2 LL Cool J - Phenomonon

Phenomenon - Siódmy studyjny album amerykańskiego rapera o pseudonimie LL COOL J. Został wydany 14.10.1997r. nakładem wytwórni Def Jam Recording. Krążek bardzo charakterystyczny dla rapera. Dużo seksu, esencjonalnych wątków kobiecych wdzięków i świetnej spójności „kolorów brzmienia”.

43min i 58 sek. to czas, w którym możemy wraz z Ladies Love Cool Jamesem przenieść się do Nowego Jorku połączonego z gorącym słońcem bijącym od seksownych kobiecych wdzięków, których to MC jest niebywałym znawcą J.

Producenci odpowiedzialni za brzmienie albumu to: Sean „Puffy” Combs, doskonale znany szerszej publiczności jako Puff Daddy, The Hitmen, Stevie J, Trackmasters, Daven „Prestige” Vanderpool, L.E.S., Curt Gowdy oraz genialny Erick Sermon. Wspaniała kompilacja producencka.

Wśród gości zaproszonych na poszczególne tracki, same znakomitości: Busta Rhymes, Canibus, DMX, Method Man, Redman, The Lost Boyz, Ricky Bell, Ralph Tresvant, LeShaun, Keith Sweat, Tamia.


 

Siadamy przy stoliku pięknie nakrytym. Elegancja i styl. Światło delikatnie oświetla przepiękną zastawę na delikatnym obrusie. Sięgamy po pierwszy utwór na karcie dań z płyty „Phenomenon”.

„Phenomenon” Puff Daddy zrobił bit, po którym LL przemieszcza się idealnie. Bas, który zapętla nam głowę do tego, a żeby nie można było przestać nią ruszać. Nogi same rwą się od stolika. Chcemy tańczyć. I te seksowne głosy w tle…Gorąco….(warto naprawdę obejrzeć teledysk). Utwór, po który sięga się ponownie. Przystawka smakuje, bardzo smakuje.

Po tak dobrej przystawce czas na coś lekkiego, półsłodkiego. „Candy” to opowieść o dziewczynie, która była pierwszą miłością Todd ‘a (Todd właściwe imię LL Cool J). Miękkie brzmienie i refren, który śpiewa Ricky Bell oraz Ralph Tresvant, zachęca aby ktoś do nas się przysiadł podczas tego wieczoru. Wino jest już odkorkowane. Poke & Tone, czyli para producentów bardziej znana wszystkim jako Trackmasters, stworzyła bit który pozwala wydobyć z LL delikatność i poezję. Słyszymy miłość, tęsknotę….Wspominamy miłość…te chwile…Świetne.

No i czas na jakiś mięsny kąsek, obtoczony w funkowej panierce. I jest Funk i jest Busta Rhymes. Tutaj zagląda nam dzikość i dobrze. Przyjemnie i znów tańczymy. Ruszamy nieprzerwanie głową i nogą. Musimy uważać na stolik i wino. Doskonały numer. Busta i Cool J zestaw wyborny po prostu. „Starsky and Hutch” (kto pamięta kultowy serial z lat 70-tych ? J). Utwór, w którym opowiadają, jak radzą sobie z niewiastami. Inaczej być nie mogło na płycie tego artysty J. L.E.S. zadbał o „funkąsek”. Gość w postaci Busta Rhymes nie zawiódł. Wysoka forma LL.

„Another Dollar” buja ciałem całym. LL Cool nie schodzi z poziomu. Podtrzymuje ogień. Znakomicie smakuje to co słyszymy. To żaden ryż z cynamonem. LL opowiada jakim jest raperem. A jest bogatym MC z pięknymi kobietami u boku. Nie do podrobienia. Nowy Jork ma we krwi. Nikt nie może się z nim równać. Podkład Curt Gowdy, Trackmasters z delikatnym zapętlonym samplem w tle (kojarzy się z Nas ‘em) i połamanym bitem zwyczajnie porywa smakiem.

„Nobody Can Freak You” Danie serwowane wspólnie z LeShaun i Keith Sweat. Na bicie Trackmasters. Mr. Smith nie ma dosyć kobiet i wspólnych zabaw z nimi. Prowadzi konwersacje pełną seksu. Samotnie nie da się tego słuchać J. Wszystko brzmi bardzo dobrze. Partie basu, wokale, rap, refren. Prawdziwy J.

„Hot, Hot, Hot” Danie główne, w którym Sean „Puffy” Combs spotyka się z Deric "D-Dot" Angelettie
oraz Ron "Amen-Ra" Lawrence. Świetne 4:22 . Tyle właśnie trwa opowieść, do której raper zaprosił ponownie seksowną niewiastę z równie seksownym głosem (gorący teledysk J). MC jest pełen precyzji. Wszystko się trzęsie, w szczególności pupy fajnych Afroamerykanek. Jest tak jak właśnie lubi. Po raz kolejny raper i tancerz (Puff Daddy) nie zawiódł w roli producenta i wypadł w tej roli idealnie. Wszystko płynie i wpada nam do brzucha poprzez uszy. Super. Poziom i doskonałość. Nie można się najeść do syta. Takie to dobre i gorące. Jest piekielnie gorące. Żar się pali.

„4,3,2,1” Danie główne znów na talerzu. Method Man, Redman, DMX, Canibus. Ciężko o utwór, w którym wszyscy razem tak potrafią się scalić. Liczba gości jest spora (LL idealnie łączy seks z Nowym Jorkiem . Poezja, hustla, delikatność i smak). Erick Sermon mógłby swobodnie znaleźć się w gronie szanownych rapujących panów, lecz pojawia się tutaj jako producent. Producent, który zjednoczył na bicie obfitą porcję indywidualności. Szacunek. Bit kołysze, nie nudzi. Ekstra super do kwadratu!. Cały New York . Najlepszy Nowy Jork rapu. Canibus, któremu nie po drodze było z Cool J, sprawdził się doskonale. Nie da się do tego kawałka pięknie wysmażonego mięsa, nie poprosić o szklaneczkę czegoś o zwiększonej mocy.

„Wanna Get Paid” W szklaneczce jeszcze po ostatnim cos zostało. Lost Boyz przynieśli ze sobą Nowy York, który L zna i znakomicie łączy wszystko razem. Jest gospodarzem i nie wypada z pełnienia tejże funkcji. Daven „Prestige” Vanderpool zapewnił 4 minuty 11 sekund czasu, w którym każdy z nas potrafi odkryć prawdę i świeżość. Jest tu tak jak w restauracji, która słynie z doskonałej kuchni.

„Father” Prawdziwa historia , w której opowiada o tym co przeżył. Jakiego miał , a raczej jakiego nie miał ojca. Rozpościera się tutaj wielki bol. Trackmasters rządzą w kuchni, serwując nam melancholijność idealnie dopasowaną do treści. 4 minuty 44 sekund to prawda o tym jak miał w życiu Todd Smith. Przepiękny refren w gospelowym stylu. Smutne linijki dostarczane są w sposób lekki. Nie czuć tutaj pretensji. Czuć za to wybaczenie, akceptację i miłość. Dojrzałość i siła przemawia zdecydowanie w tym utworze.

„Don’ t Be Late, Don’ t come too soon” Steven “Stevie J” Jordan produkcja. Piękny wstęp. Aranżacja , jak dla Boyz II Men. Tamia cudownie I z sercem uzupełnia utwór dźwiękami swego głosu. Słodycz przekąski i łyk czerwonego wina. Może padać śnieg. Ty i Ona. Bez kłótni , złych emocji. Tylko i wyłącznie głowa pełna czystych , jasnych myśli. Uśmiech i radość , a wewnątrz spokój. Taki jest charakter tego utworu. Ciepły i miły. Kończymy naszą konsumpcję. Było warto. Smak pozostanie na bardzo długo w naszych uszach J.

„Phenomenon”, album który smakować będzie zawsze. LL COOL J pewny siebie , otaczający się pięknymi kobietami z wnętrzem delikatnym i zranionym zarazem. Poeta i twardziel. Kiedyś już kogoś takiego znaliśmy. Płyta na bardzo wysokim poziomie emocjonalnym i producenckim. Od początku do końca utrzymany pułap postawionej poprzeczki, która nie opadła nawet przez chwilę. Muzyka, flow jakim częstuję nas LL COOL J, zaproszeni goście. Nie można do niczego się przyczepić. Wszystko jest przesmaczne. Jedyne co zawiodło to czas. Pozostaje apetyt, który urósł w miarę jedzenia, a album się skończył . Zbyt krótka płyta.

Chciałoby się słuchać jeszcze więcej, album znakomity!



 

 

Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl